Rodzice Jezusa chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie. Lecz On im odpowiedział: Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca? Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział. Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi (Łk 2,41-52).
* * *
Co świadczy o tym, że żyjemy? Jednym z wyznaczników jest to, że mamy kontakt ze sobą – ze swoim sercem. Ono podpowiada nam, co mamy czynić. Ból, choć jest przykrym uczuciem powodującym stan dyskomfortu potrafi jednak powiedzieć o tym, czego nam tak naprawdę brakuje, czego nam nie dostaje. Maryja i Józef szukają Jezusa z bólem serca. Widzimy jak bardzo ważny jest w naszym życiu zdrowy ból. Możemy mieć wszystko, co konieczne do życia, a jednak doświadczać bólu. Jeśli odważymy się nie znieczulać serca, nie uciekać od siebie, ale poczuć siebie ze swoim bólem – wtedy mamy szansę, aby zrozumieć, co tak naprawdę liczy się dla nas. Niedawno w czasie lektury duchowej natrafiłem na ciekawe stwierdzenie: „Rozwojowi zazwyczaj towarzyszy poczucie dyskomfortu lub bólu!” Tak, ból jest zdrowy i potrzebny. Niestety żyjemy w czasach powszechnego uśmierzania wszelkiego rodzaju cierpienia. Mamy środki przeciwbólowe, mamy alkohol, różnego rodzaju rozrywki, które mają nas zabrać z naszego „tu i teraz” i przenieść w lepszy świat. Świat bez bólu, ale i bez… sensu.
Największym bólem jakiego może doświadczyć nasze serce jest ból braku miłości. Ukazuje go dzisiejsza Ewangelia. Jezus jest sensem życia dla Maryi i Józefa. To on łączy ich ze sobą w nietypowych rolach opiekunów. Gdy gubią Jezusa doświadczają zdrowej reakcji – cierpienia. Zabrakło kogoś, kto był dla nich ważny. A jak jest z tobą? Ze mną? Czy umiesz się przyznać przed samym sobą do bólu swojego serca bez odruchu natychmiastowego uśmierzania go ucieczką w pracę, w przyjemność, w konsumpcję. Czy umiesz przyjąć zewnętrzne milczenie, które potrafi otworzyć serce – często z jego ranami: np. z tym, czego sobie jeszcze może nie wybaczyłeś? Aby móc doświadczyć uleczenia – najpierw trzeba doświadczyć bólu. Jaki rodzaj bólu puka do Twego serca? Co chce ci powiedzieć?
Może jest to ból braku miłości ze strony kogoś bliskiego, od kogo spodziewałeś się doświadczyć miłość? Bardzo bolą nas rany zadane przez naszych bliskich, bo spodziewamy się od nich zazwyczaj jakiegoś szczególnego dobra, a doświadczamy często niezrozumienia, odrzucenia czy zlekceważenia.
A może doświadczasz bólu sądząc, że takim jakim jesteś nie możesz być kochany przez Boga, który jest srogi, surowy i przeczulony na punkcie nieskazitelności moralnej? No bo przecież wciąż czycha na Twoje błędy i wpadki?
A może sam nie wierzysz w to, że możesz cieszyć się sobą – takim jakim jesteś? Że są ludzie, którzy umieją się Tobą cieszyć? Że jest taki Bóg, którego Miłość jest większa niż Twój grzech?
Jakiegokolwiek bólu doświadczałbyś tu i teraz ważnej, abyś uwierzył, że doświadczasz go nie po to, aby Cię zniszczył, ale byś mógł zacząć żyć na nowo. Ten ból serca Maryi i Józefa doprowadził ich do odnalezienia Jezusa. Był jak kompas, który wskazywał im, że trzeba o Jezusa zawalczyć.
Zwróćmy uwagę na to, że szukając Jezusa Józef i Maryja musieli podjąć trud – nie znaleźli Go wtedy, gdy szli ze wszystkimi pątnikami. Gdy zawrócili i zaczęli iść pod prąd rzeszy pielgrzymów i gdy dotarli na nowo do Jerozolimy – dopiero wtedy Go odnaleźli. Co to oznacza dla nas? Że szukanie Jezusa wcześniej czy później będzie dla na oznaczało pójście pod prąd.
Ale zanim ośmielimy się pójść pod prąd tego, co ogólnie przyjęte i zaakceptowane przez naszą konsumpcyjną i wygodnicką kulturę dobrego samopoczucia – najpierw będziemy musieli pójść pod prąd naszego fałszywego ja, które nie chce się trudzić, nie chce cierpieć, nie chce doświadczać żadnego bólu. Chce się bawić, chce się mieć dobrze, chce konsumować. Owszem może nam nawet pozwolić pojechać na rekolekcje, ale już niekoniecznie pozwoli podjąć konkretne decyzje zmierzające do reformy naszego stylu życia.
Jesteśmy poszukiwaczami najbardziej upragnionego świętego – Świętego Spokoju. A jednak Bóg złożył w naszych sercach pragnienie sensu, poświęcenia, pragnienie życia wartościami – nie tylko samymi potrzebami, pragnienie przekraczania siebie, ofiarowania siebie drugiemu człowiekowi i Stwórcy, pragnienie modlitwy – to wszystko co nazywamy duchowością.
Każdy z nas odczuwa czasem pragnienie rzucenia tego wszystkiego w kąt – mówiąc delikatnie. I jest to coś normalnego. Może warto wyobrazić to sobie naprawdę. Że rzucasz w kąt to wszystko, co ci ciąży. I co wtedy? Owszem zyskujesz święty spokój. Już cię nic nie rusza, nic nie kłopocze – czujesz się super! Już nie musisz walczyć ze sobą. Nie musisz walczyć o siebie, o drugiego człowieka? Nie musisz stawiać sobie wymagań. Nie musisz iść pod prąd. Możesz płynąć tak, jak wszyscy. Wyobraź sobie takie doskonałe życie bez… bólu. Czy naprawdę chciałbyś tak żyć?
Jezus swoją odpowiedzią daje nam wskazówkę, co jest lekarstwem na ból świata, na twój ból życia, bycia konkretnym mężczyzną czy kobietą, może miotającą się gdzieś w sobie. Tą odpowiedzią jest Bóg-Ojciec, który kocha Cię miłością bezwarunkową – nie za coś jak inni, nie za osiągnięcia, za wygląd, za coś konkretnego. On po prostu cieszy się Tobą – ot, tak zwyczajnie. Coś co daje poczucie ukojenia, szczęścia, pokoju serca. Myślę, że właśnie tego doświadczył dwunastoletni Jezus w świątyni i dlatego chciał trwać w bliskości ze swoim prawdziwym ojcem. Przez Jezusa mamy przystęp do Ojca. Każdy z nas ma swoją własną drogę, ale zawsze będzie to droga przez Jezusa. On sam powiedział o sobie: Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Pozwólmy się poprowadzić Jezusowi tak, jak On tego chce i tak, jak On dał się poprowadzić Ojcu. Zgódźmy się na nasz własny ból życia, bycia człowiekiem. Uwierzmy, że nas nie zabije, ale wskaże nam drogę do miłości.